Oczekiwania co do drugiego sezonu Connora Bedarda w NHL były duże. Efekt finalny dla wielu jest obserwatorów ligi oraz kibiców jest daleki od ideału. 19-letni hokeista pozostaje jednak niewzruszony wobec wielu negatywnych uwag i nawoływań ze strony niektórych fanów, którzy namawiają go do powrotu do rodzinnego Vancouver. W jednym z ostatnich wywiadów jeden na jeden, Bedard odniósł się do zmagań drużyny, radzenia sobie z presją związaną z prowadzeniem przebudowującej się drużyny i swojej wizji przyszłości w Chicago.

Connor Bedard
Pomimo tego wszystkiego, co dzieje się obecnie z Blackhawks, Bedsy jest szczęśliwy, że jest w drużynie. „Uwielbiam tu grać. Uwielbiam być w tym mieście” – powiedział. „Czuję się szczęśliwy, że mogę tu być każdego dnia. Będziemy stawać się coraz lepsi i myślę, że fani powinni być podekscytowani perspektywą przyszłości”.
Jako twarz odbudowującej się franczyzy będącej blisko dna tabeli, Connor spotkał się z ostrą krytyką. Mimo to nie pozwala, by zewnętrzny szum wpływał na jego grę. „Nie obchodzi mnie to” – powiedział wprost. „Jeśli popełnię błąd, doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Nie muszę oglądać telewizyjnych powtórek, aby dowiedzieć się, że go popełniłem”.
Bedard, od którego oczekuje się, że będzie kolejnym Sidneyem Crosbym lub Connorem McDavidem, stara się być odpowiedzialny w swoich zachowaniach. Przyznał, że musi być mądrzejszy podczas interakcji z sędziami. Ostatnio nie zawsze mu się to udawało, a jego frustracja była mocno eksponowana. W wyjazdowych meczach z Sharks i Canucks otrzymał 10-minutowe kary za niesportowe zachowanie, będąc wściekłym na arbitrów z powodu nieodgwizdanych przewinień rywali oraz kar nałożonych na niego. Po otrzymaniu drugiego z rzędu wykluczenia w meczu z Vancouver, kierując się do szatni wręcz rzucił kaskiem. Emocje, które pokazał potwierdziły jego silną motywację i dążenie do zwycięstwa – coś, czego Blackhawks potrzebują, podczas procesu przebudowy.
Przebudowa wymaga czasu i Blackhawks nie są wyjątkiem w tej kwestii. Podczas gdy fani wręcz już nie mogą oglądać swojej drużyny, Bedard doskonale rozumie sytuację, w której znalazł się cały zespół. „Myślę, że wszyscy muszą zdać sobie sprawę, że jest to proces. Oczekuje się, że wygramy i kiedy wychodzimy na lód, staramy się wygrać ” – powiedział. „Oczywiście, jesteśmy sfrustrowani, gdy nam się nie udaje, ale kiedy uświadomimy sobie fakt – zwłaszcza w tym sezonie – że młodsi chłopcy wchodzą do ligi, wywierają na nią wpływ i budują relacje między sobą, wtedy zauważamy to, do czego dążymy. Widzisz chłopaków, którzy się pojawiają i robią różnicę. Nie jesteśmy tam, gdzie chcemy być, jeśli chodzi o pozycję w tabeli, ale jeśli będziemy się tak dalej rozwijać, staniemy się w końcu konkurencyjni. To, co staram się teraz robić, to nie skupiać się tak bardzo na wynikach, wiedząc, że jesteśmy młodzi i robimy wszystko by być lepsi, a przy okazji chcemy po prostu dobrze się bawić”.
Blackhawks mają w składzie co najmniej 11 zawodników w wieku 23 lat lub młodszych. Bedard powiedział wprost, że jeśli każdy z nich nauczy się jak najwięcej przez te kilka pierwszych lat swojej kariery w NHL, to z pewnością zaprocentuje to w przyszłości. Blackhawks nie są tam, gdzie chcieliby być, ale Bedsy jest pewny przyszłości drużyny i swojej roli w prowadzeniu jej z powrotem do walki o play-offy. Droga przed nim nie będzie łatwa, ale dzięki młodemu, utalentowanemu zespołowi, przyszłość Jastrzębi rysuje się w jasnych barwach.
Przy całej krytyce związanej z drugim sezonem Connora Bedarda w NHL, ludzie czasami zapominają, że jest on jeszcze młodzieńcem. Większość 19-latków przygotowuje się do egzaminów na studia. Nastoletni hokeiści przygotowują się do turnieju NCAA lub play-offów w drużynach juniorskich. A wszystkim narzekającym na Connora powinno przytoczyć się też jeszcze jeden znaczący fakt – właśnie dołączył do Eddiego Olczyka jako drugi gracz Blackhawks, który jako nastolatek zaliczył dwa pierwsze sezony w NHL z 20 golami. Eddie został wybrany z numerem 3 w drafcie 1984 roku. Zdobył 49 bramek w swoich dwóch pierwszych kampaniach w Hawks. Miał jednak wokół siebie znacznie lepszych zawodników, wspierając się takimi legendami jak Steve Larmer, czy też Denis Savard. Bedsy takiego szczęścia niestety nie ma. W zeszłym sezonie miał świetną chemię z Philippem Kurashevem. W tej kampanii, kolokwialnie mówiąc, Kurashev niestety nie dojechał i praktycznie w pierwszej linii ataku Jastrzębi nie było nikogo, kto byłby w stanie konsekwentnie pomagać Bedardowi. Rotacja za czasów byłego coacha Luke’a Richardsona była totalna, a partnerujący Connorowi napastnicy byli zmieniani jak przysłowiowe rękawiczki. Mimo tego młody gracz pokazuje, że wciąż jest w stanie wspinać się w rankingach gwiazd NHL. Potrzebuje tylko więcej pomocy, aby się tam dostać.
Blackhawks kontynuują przebudowę, ale jedno jest pewne: Connor Bedard nigdzie się nie wybiera. Chce pozostać w Chicago i pomóc Blackhawks przetrwać najtrudniejsze chwile.