Pakt z diabłem, czyli pozyskanie przez Blackhawks Brada Marchanda

Na pewno wszyscy słyszeli o robieniu interesów z diabłem, nieprawdaż? Takim właśnie interesem, dla którego Blackhawks powinni sprzedać swoją duszę jest pozyskanie Brada Marchanda. Mimo tego, że wiele osób go nienawidzi, widząc w nim szkodnika, utrapienie czy też wprost – szczura. Jednak chodzą po tym świecie ludzie, którzy widzą w nim głównie świetnego hokeistę. Ten świetny hokeista jest dokładnie tym, czego potrzeba tej młodej drużynie Chicago Blackhawks.

Brad Marchand w barwach Florida Panthers

Brad Marchand ma wszystko, czego oczekuje się od lidera na lodzie. Wysokiej klasy umiejętności, niesamowitą konkurencyjność, twardość, nieustępliwość, skłonności do gry na granicy faulu, które wyprowadzają rywali z równowagi i wybijają ich z rytmu, a przede wszystkim, jest to hokeista, który zrobi wszystko, czego się od niego oczekuje. Jak sucha ziemia potrzebuje deszczu, tak Blackhawks potrzebują prawdziwego lidera. Jeśli tacy zawodnicy jak Frank Nazar, Connor Bedard czy Oliver Moore zobaczą, jak daleko Brad potrafi się posunąć, żeby pociągnąć zespół do zwycięstwa, to z pewnością coś z tego w nich zostanie. Marchand ma obecnie 37 lat, a to już sporo. Ale jak można zauważyć oglądając obecnie finał Pucharu Stanleya, ten „staruszek” wciąż ma kolosalny wpływ na grę. W 20 meczach tegorocznych play-offów zdobył 8 goli, zaliczył 10 asyst, czyli razem 18 punktów, a przy jego obecności na lodzie drużyna miała bilans +15. Niewiarygodne. Ale w tym wszystkim jest pewien haczyk. Przekonanie 37-latka, żeby dołączył do drużyny będącej w przebudowie, która raczej może nie zakwalifikować się do play-offów w przyszłej kampanii, nie będzie łatwe. Ale jeśli Marchand zdobędzie jeszcze jeden pierścień ze swoją obecną drużyną z Florydy, to może się zwrócić ku innej stronie hokeja, której przez całą karierę nie doświadczył.

Brad Marchand w barwach Boston Bruins

Brad Marchand był przez lata wręcz skandalicznie niedopłacany. W 2017 roku podpisał z Bostonem ośmioletni kontrakt wart 6,125 miliona dolarów rocznie i od tego czasu jego wartość na lodzie wielokrotnie przewyższała ten pułap płacowy. To była świetna decyzja Bruins, ale teraz nadszedł czas, żeby Marchand w końcu zainkasował porządną wypłatę za długą i wybitną karierę. Blackhawks powinni poruszyć niebo i ziemię, żeby podpisać go tego lata. Mają do dyspozycji czyste czeki, które mogą wystawiać w tym offseason, gdyż będą mieli 30 milionów dolarów wolnych środków w limicie płac. I co ważne – znów będą musieli wydać pieniądze, żeby w ogóle osiągnąć dolny pułap salary cap. Dlatego zaoferowanie Marchandowi ogromnego kontraktu na jeden lub dwa lata ma ogromny sens dla Chicago. Powinien on oscylować w granicach dwóch lat za 10 milionów dolarów rocznie.

Oczywiście możliwe, że Marchand nie będzie aż tak skuteczny w Chicago, jak był na Florydzie. Ale tego typu inwestycja i tak będzie bardzo opłacalna pod kątem wpływu na młodych zawodników w drużynie. Oczywiście wydaje się całkiem prawdopodobne, że Marchand albo przedłuży kontrakt z Florydą, albo wróci latem do Bostonu, ale Blackhawks mogą po prostu zaoferować więcej pieniędzy niż którakolwiek z tych drużyn. A możliwość oglądania Marchanda grającego z Bedardem? Po prostu czysta frajda! To byłoby niesamowite móc oglądać, jak ci dwaj zawodnicy ze sobą współpracują. I bądźmy szczerzy, patrząc na ostatni sezon – sędziowie bardzo źle traktują Bedarda, a nie ma lepszego mentora, który nauczy go poruszać się po granicy hokejowych przepisów, niż Brad Marchand.

Wszyscy kibice Blackhawks powinni zwrócić się z apelem do generalnego menadżera Kyle’a Davidsona. Nawet jeśli to mało prawdopodobne, a wręcz nawet jeśli jest to super trudne: Kyle – masz obowiązek spróbować sprowadzić do Chicago choć jedną wielką gwiazdę na rynku wolnych agentów. Dlaczego nie miałby to być król szczurów?

Poprzedni wpis
Czy Blackhawks powinni pozbyć się Tylera Bertuzziego?
Następny wpis
Liczby z dwóch sezonów w NHL bronią Connora Bedarda