Connor Bedard zrezygnował z udziału w Mistrzostwa Świata Elity i praktycznie zniknął z radarów mediów. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, niektórzy już biją na alarm. Brak nagrań z jego letnich treningów wywołuje niepokój. Zawodnik zapragnął ciszy wokół siebie, bo uznał, że musi w spokoju popracować nad swoją szybkością. A krytyka Bedarda trwa w najlepsze, mimo, że sezon dla Blackhawks zakończył się 16 kwietnia. W trakcie sezonu słyszeliśmy, że Bedsy nie jest zawodnikiem na poziomie gracza zdobywającego średnio punkt na mecz. Paul Bissonnette, gospodarz popularnego podcastu o hokeju „Spittin’ Chiclets”, stwierdził wprost opisując grę Connora: „To nie jest hokej zwycięzców, tylko hokej z zamarzniętego stawu”. Jeszcze przed draftem narzekano na jego niski wzrost i słabe statystyki na wznowieniach. Potem na to, że zdobywa za mało punktów. Krytyka, krytyka i jeszcze raz krytyka.

Tylko czego właściwie oczekują ludzie po nastolatku grającym w najlepszej hokejowej lidze świata? Tak, są takie wyjątki jak Connor McDavid, który od początku dominuje ligę, ale nawet on jest przypadkiem jedynym w swoim rodzaju. Pojęcie „fenomen” jest dziś mocno rozmyte. Czy fenomen to zawodnik, który od razu zamienia drużynę z dołu tabeli w kandydata do zdobycia Pucharu Stanleya? A może taki, którego boi się każda defensywa? Albo ktoś, kto co wieczór gra przeciwko najtrudniejszym rywalom, niosąc na swoich barkach ciężar oczekiwań fanów i mediów?

Ci naprawdę najlepsi wiedzą, jak trudne są pierwsze lata w NHL. Nathan MacKinnon powiedział wręcz, że „zabiłby za takie statystyki w wieku 19 lat”. A przypomnijmy, że w swoim drugim sezonie zdobył zaledwie 38 punktów w 64 meczach dla Colorado, które wtedy nie zachwycało, osiągając bilans 39-31-12, a dwa lata później było najgorszą drużyną NHL. Connor Bedard nie zrobił nic, co uzasadniałoby taką krytykę. A jednak, podobnie jak Sidney Crosby, będzie musiał żyć z ciągłą presją i koniecznością udowadniania swojej wartości.

Przyjrzyjmy się bliżej liczbom, które na swoim koncie ma Bedard, bo jak wiemy liczby nie kłamią. Zdobył 128 punktów w 150 meczach NHL, na co złożyło się 45 goli i 83 asysty. Jest jednym z dwóch zawodników w historii, którzy przed ukończeniem 20-tego roku życia osiągnęli granicę 40 goli i 70 asyst. W obu swoich pierwszych sezonach przekroczył barierę 60 punktów, a to jest rzadkość. Ma też rekord wszech czasów pod względem asyst nastolatka w drużynach należących do Original Six, które grają w NHL od 1926 roku. To wszystko pokazuje, że Bedard już teraz należy do elity młodych zawodników w historii ligi.
Na przestrzeni lat Chicago miało wielu utalentowanych młodych graczy: Toews, Kane, wcześniej Savard czy Olczyk, ale nawet oni nie robili takich rzeczy w wieku 18–19 lat. Do tego Bedard poprawia się tam, gdzie trzeba, np. w grze na bulikach, co jeszcze niedawno było jego słabym punktem. I po raz pierwszy w swojej karierze będzie mógł polegać na lepszych kolegach z drużyny, bo wcześniej, zarówno w Regina Pats, jak i w debiutanckim sezonie w Chicago, był jednoosobową armią. W sezonie 2025–26, z powracającym po znakomitym występie na Mistrzostwach Świata Frankiem Nazarem i rozwijającym się młodym trzonem zespołu, Bedard nie będzie musiał ciągnąć wszystkiego sam. A wtedy jego liczby mogą wzrosnąć nawet do 80–90 punktów.
Nie ma żadnego powodu, by krytykować Bedarda na tym etapie jego kariery. W lipcu kończy dopiero 20 lat, a już udowodnił, że potrafi grać na najwyższym poziomie. Generalny menadżer Blackhawks, Kyle Davidson, nieustannie powtarzał, że w hokeju trzeba mieć cierpliwość. I właśnie takie podejście należy zastosować także wobec Connora Bedarda. Czeka nas ekscytujący sezon. Kibice Blackhawks muszą tylko uzbroić się w trochę wspomnianej cierpliwości, bo ta drużyna rośnie na ich oczach.