Chicago Blackhawks weszli w kolejny etap przebudowy. To już nie tylko czas gromadzenia talentów, ale moment, w którym te młode talenty mają zacząć wygrywać. Do przeprowadzenia drużyny przez ten proces wybrano Jeffa Blashilla, szkoleniowca, który, jak sam mówi, nigdy wcześniej nie był tak gotowy na wyzwania NHL, jak w chwili obecnej. 51-letni Blashill przeszedł niemal każdy poziom hokejowej drabinki, bo przecież prowadził zespoły w USHL, NCAA, AHL, NHL oraz na arenie międzynarodowej. Jego CV jest długie, a wiedza, którą wyniósł ze swoich doświadczeń trenerskich, teraz ma procentować w Chicago. Nie będzie mu łatwo, bo przecież nie był oczywistym wyborem. Ale słuchając wczoraj jego wypowiedzi na pierwszej konferencji prasowej w barwach Hawks, można być przekonanym, że wraca na stołek głównego trenera NHL zdecydowanie silniejszy.
Jego pierwsza przygoda w tej właśnie roli przypadła na burzliwy okres w Detroit Red Wings (lata 2015–2022), gdzie zastąpił Mike’a Babcocka i miał za zadanie poprowadzić klub przez pełną przebudowę po zakończeniu imponującej serii 25 sezonów z rzędu z awansem do fazy play-off. Siedem lat spędzonych na ławce Czerwonych Skrzydeł to długi staż. Zwłaszcza mając na uwadze fakt, że w tej lidze średni czas pracy trenera nie przekracza trzech sezonów. „Przeszedłem przez siedem lat trudnej przebudowy w Detroit, więc wiem, jak boli droga, którą Blackhawks podążali przez ostatnie lata. I wiem, jakie pułapki mogą czyhać za rogiem” – przyznał Blashill. „Zrobimy wszystko, by tych pułapek uniknąć i poprowadzić ten zespół ku lepszemu jutru.”

Kyle Davidson, Jeff Blashill i Danny Wirtz
Zapytany o szczegóły, Blashill zauważył, że Chicago jest już na innym etapie niż Detroit w momencie jego objęcia. Wtedy chodziło głównie o rozbiórkę. Teraz chodzi o budowanie. „Kiedy jesteś trenerem w czasie przebudowy, szukasz rozwiązań. Czasem zbyt intensywnie. Możesz zmieniać systemy gry, zamiast zaufać procesowi. Dziś wiem, że w takich momentach trzeba pozostać spokojnym i trzymać się wyznaczonego kierunku” – powiedział. To doświadczenie ma pozwolić mu zachować zimną krew w sytuacjach, gdy wyniki nie przyjdą od razu. Bo nie przyjdą, jak za przysłowiowym dotknięciem wróżki. Ale proces, jeśli jest właściwy, zacznie w końcu przynosić owoce.
Wydaje się, że Blashill mądrze pokierował swoją karierą trenerską. Po odejściu z Detroit nie rzucił się na pierwszą lepszą ofertę. Zamiast tego postanowił się uczyć i to od najlepszych. Spędził trzy sezony jako asystent Jona Coopera w Tampa Bay Lightning, gdzie miał okazję zobaczyć z bliska, jak wygląda organizacja na najwyższym poziomie. „Zobaczyłem zespół, który wygrał dwa Puchary Stanleya i był w trzecim finale. Zobaczyłem, jak wygląda mistrzowski hokej, jak się gra, jak się trenuje, jakie są codzienne standardy. To było dla mnie ogromnie cenne doświadczenie” – opowiada Blashill. Uczciwie przyznaje, że gdyby propozycja z Chicago przyszła dwa lata temu, nie byłby jeszcze gotów. Ale po trzech latach w Lightning wie dokładnie, czego wymaga sukces. W Tampie pracował z elitą NHL, gwiazdami z pierwszych stron gazet, hokeistami o różnych osobowościach, często z wysokim ego. To pozwoliło mu nauczyć się, jak do nich dotrzeć, jaki obrać kierunek, aby wycisnąć z nich jak najwięcej „Każdy z nich był inny. Kluczem jest zrozumienie, jak do nich trafić, by razem iść w jednym kierunku, ku najlepszej wersji tych najwyższej klasy hokeistów, co wprost przekłada się na sukces zespołu” – dodał.

Jeff Blashill
Niezależnie od tego, czy chodzi o prowadzenie zespołu w juniorach, budowanie programu w AHL, przebudowę w Detroit czy uczenie się w Tampie, Blashill jest pewny jednej rzeczy – dziś wie, co trzeba zrobić, ma plan na to, jak poprowadzić Blackhawks ku wznoszącej ścieżce. „W dniu rozpoczęcia obozu treningowego mogę stanąć przed drużyną i powiedzieć wprost, że wiem, co trzeba zrobić, by dojść na szczyt. Nie zgaduję, nie mam nadziei, ja to po prostu wiem” – mówi z pewnością siebie, ale i pokorą. „To nie będzie łatwe. To będzie wymagało więcej poświęceń, niż wielu ludzi jest gotowych znieść. Ale dla tych, którzy to zniosą, nagroda może być wielka.”
Na koniec dodaje, że wierzy, iż razem z zawodnikami, organizacją i kibicami mogą zbudować w Chicago zespół zdolny sięgnąć po najwyższe cele. „Dla tego miasta, dla naszych fanów, chcemy stworzyć drużynę na poziomie mistrzowskim. I nie mogę się doczekać, aż ten moment nadejdzie.” Czy Jeffowi uda się choć w minimalnym stopniu nawiązać do kultowej w Chicago ekipy, która pod wodzą Joela Quenneville’a, trzykrotnie sięgała po Puchar Stanleya? Dziś tego nie wie żaden z fanów Blackhawks. Ale słuchając tego, co powiedział Blashill na wspomnianej, swojej pierwszej konferencji prasowej w roli trenera Blackhawks, można mieć nadzieję, że pojawiło się światełko w tunelu. W tym ciemnym tunelu, którego przejście trwa już 10 lat. Tak, minęło już 10 lat od ostatniego triumfu drużyny z Wietrznego Miasta w rozgrywkach NHL. Fani zespołu są cierpliwi, wręcz bardzo cierpliwi. Nie opuścili go w tym trudnym okresie zmian i przebudowy, bo trybuny United Center często są wypełnione prawie w 100 procentach. Jeff Blashill ma sprawić, że ci kibice w końcu będą usatysfakcjonowani podstawą rywalizacji sportowej – zwycięstwami i sukcesami swoich ulubieńców.